maj 19 2010

Mercedes-Benz E 250 CDI - Taksówkarzom mówimy...


Komentarze: 0

Duży sedan, szczególnie taki wyposażony w znak gwiazdy na masce każdemu, kto broni się z całych sił przed ukończeniem „nobliwej” 30-tki kojarzy się z jedynym słusznym epitetem – dziadkowóz.

 

Taką markę ma prawie każdy Mercedes, którego klasa określona jest literką wykraczającą poza znajomość alfabetu przez 3 latka. Klasa E to niemal kwintesencja „dziadkowozu” i nikt przy zdrowych zmysłach znajdujący się dopiero przed decyzja założenia rodziny nawet nie pomyśli o zakupie takiegoż. Cóż za niewybaczalny błąd!

 

Oto jest, od połowy 2009 roku dostępny w szerokiej gamie nowy Merc klasy E. Nowy „dziadkowóz”? Co to, to nie...

 

Stajemy naprzeciwko siebie i mierzymy siły zabawą „kto pierwszy mrugnie”. Groźny, przeszywający wzrok nowego Merca nieco onieśmiela. Z głupiej miny poprzedniego „okularnika” nie została nawet mgła. Nowa E klasa także ma cztery ślepia, ale zamiast się dziwić patrzą wzrokiem wściekłego bohatera japońskiej mangi. Jeszcze nie ruszyliśmy a już wygląda na wkurzonego. To dobry zwiastun.

 

Reszta...nie jest już tak zachwycająca, nawet z pakietem AMG, jednak przy poprzedniku to i tak niezły zawadiaka.

 

Po zajęciu miejsca za kierownicą kolejne zaskoczenie. Ani śladu wozu drabiniastego, w których tak lubował się dotychczasowy target tego pojazdu, czyli taksówkarze oraz bardziej zamożni emeryci zanudzający się pieleniem grządek na działce lub inną „popkulturą” 60-cio latków.

 

Zegary w ogromnych tubach, zakończonych chromowanymi obwódkami, wszystko w technologii LED. Środkowa konsola i ekran wielofunkcyjny przywodzą na myśl jakąś zmyślną konsole do gier, zamiast stylowego panelu sterowania gramofonem. Dla kogo oni zrobili to auto?

 

Do dyspozycji mam podwójnie doładowany silnik diesla o pojemności 2200 cm3. No to coś mi się tu nie zgadza z nomenklaturą. Wersja 250 ma silnik 220. Do tego zaledwie 4 cylindry i 204 KM. No to chyba szału nie będzie, szczególnie w połączeniu ze skrzynią automatyczną o zaledwie 5 przełożeniach.

 

Na początek spokojnie przetaczam się przez miasto, międzyczasie zaznajamiając się z zabawkami dostępnymi dla kierowcy. Navi...jest, gubi się, ale przy tylu przebudowach i remontach dróg zgubiłbym się i bez niej. Nowa E klasa ma coś na styl i-drive, czyli całą masę ustawianych opcji w jednym pokrętle. Żeby to ogarnąć trzeba by się przebić przez biblie którą niemcy „żartobliwie” nazwali instrukcją obsługi. Nie interesuje mnie to. Ani pokrętło, które nie pozwala mi się rozsiąśc niczym na fotelu przed kominkiem, bo ciągle coś przełączam łokciem, ani opcje ani tym bardziej lektura. Sprawdźmy jak to jeździ.

 

Wyskakuje poza miasto, trochę luzu przed moim osobistym celownikiem na masce, pedał gazu w podłogę. Reakcja skrzyni jest taka, jakby się ona na chwilę zdezorientowała i musiała zapytać „czy na pewno wiesz co robisz?”. Tak wiem i chcę więcej. W tej chwili rozpętuje się jakiś niesamowity huragan...ale tylko dla tych obserwujących widowisko z zewnątrz. U mnie wszystko jest w porządku, poza tym, że nie spodziewałem się, po dość niewielkim dieslu w całkiem sporym aucie takiej werwy. Niby nic się nie stało, ale moje 1735 kg pędziło już daleko poza zakresem dozwolonych w tym kraju prędkości. A nie przejechałem nawet kilometra.

 

Sytuacja powtarza się raz za razem. Trochę wolnej drogi, przyciskamy gaz i znowu stoimy przed perspektywą utraty prawa jazdy. Merc z każdego wolnego kawałka asfaltu z tym niepozornym silnikiem robi własną autostradę. A dzięki spokojnej, nieco „opóźnionej” skrzyni automatycznej pozwala łagodnie i bez stresu przetaczać się przez najbardziej zagęszczone arterie miasta.

 

Na pewno nie nadaje się na takse. Zresztą taksówkarzom chyba się już tak nie będzie podobał, choć miejsca w nim nie brakuje. Jest to jednak rzeczywiście zupełnie nowa klasa E. Nie jest „dziadkowozem” a eminencją na szosie, ujeżdżaną przez młodego, lekko szalonego i potrzebującego w expresowym tempie przemieszczać się z punktu A do B managera porządnej, dbającej o swych pracowników firmy.

 

Można się tu rozwodzić jeszcze o systemie audio, tempomacie i całej masie innych ułatwiaczy i umilaczy życia w podróży, ale w takiej E klasie nie ma na to czasu, chce się jechać...szybko jechać. Czy zatem jest limuzyną idealną?

 

Nie jest. Głównie za sprawą silnika. O ile rzędowa czwórka w dieslu, dzięki dwóm turbinom radzi sobie z tym dużym autem całkiem nieźle o tyle jego brzmienie, szczególnie podczas szybszej jazdy na wyższych obrotach nie należy do odczuć estetycznych roku. Ponadto sprawę psuje pięciostopniowy automat, który pozwala temuż dieslowi grzechotać powyżej pewnych prędkości zdecydowanie za głośno...przydałby się automat sześciostopniowy. Ale nie to jest w nim najgorsze. To i tak zalety, gdyż przymykając oko, to za osiągi jakie oferuje przy tak śmiesznym spalaniu jest do zaakceptowania.

 

Najgorsze są w tym aucie...systemy wspomagające kierowcę. Mam na myśli konkretnie układ ESP i kontrolę trakcji. Zestrojenie ich jest aż nazbyt agresywne i w sytuacji, gdy każde inne auto jeszcze niczego się nie boi i wykonuje posłusznie rozkazy kierowcy, systemy w Mercu już włączają się do akcji i to w sposób bardzo wyraźny i zdecydowany. Do tego stopnia, że potrafią na początku wystraszyć, a kierowca może przez ułamek sekundy pomyśleć że z autem dzieje się coś niedobrego. Ułamek, który może zadecydować o być albo nie być na drodze. Managerom może się to nie spodobać, zaś emeryci ze zbyt dużą werwą...szybko mogą pozbawić ZUS ciężaru jakim jest ich comiesięcznie wypłacana wysoka emerytura.

 

Podsumowując, to dobre auto dla dynamicznego managera, jeżdżącego głównie po mieście niczym taksówkarz i posiadającego umiejętności doświadczonego emerytowanego kierowcy. Wtedy powyłącza wspomagaczki i będzie się w pełni cieszył z posiadanego samochodu.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz